środa, 28 kwietnia 2010

Jessie James n/s - TOMY


Należę do szczęśliwej grupy wiekowej dzieciaków, które nie dość, że za czasów pieluch miały okazję oglądać Sailor Moon z pokaleczoną przez panią lektor „Buny Cukino” główną bohaterką, ścigać się z przyjaciółmi do domu ze szkoły tylko po to, żeby obejrzeć pierwsze sekundy Dragon Ball, to jeszcze zostały zarzucone tzw. Pokemanią. Chyba większość dorosłych pamięta chwilę, kiedy radosne stworki o umiejętnościach werbalnych będących poniżej przeciętnej (Pika Pika!) zaczęły wylewać się z telewizorów, wystaw sklepowych, lub wszelkiego rodzaju produktów spożywczych. Oczywiście cóż ma zrobić ledwie dziesięcioletnie dziecko; przełamać falę artykułów stworzonych na potrzeby czysto komercyjne, nie poddając się wszechobecnemu konsumpcjonizmowi? Jasne, jasne.

W przeciwieństwie do dzieciaków z sąsiedztwa, mnie nie bawiły żetony znajdowane w chipsach czy kapsle od napojów z wizerunkiem Asha i spółki. Mój dziesięcioletni gust był zbyt wyrafinowany na tak toporne rzeczy… Haha, nie, po prostu lubiłam kolekcjonować zabawki, a nie obrazki na plastikowych krążkach. Moja uwaga skupiła się na figurkach, które często znajdowałam w hurtowniach z zabawkami podczas niedzielnych wypraw z ojcem. Zestawy, w których sprytnie kumulowano Pokemony najpopularniejsze (głównie Pikachu, przez co ja miałam tych żółtych myszy powyżej uszu i trzymałam je – w liczbie chyba trzynastu – w osobnej szufladzie) z tymi mniej znanymi. Firma TOMY – bo to właśnie ona wypuściła serię „oryginalnych” figurek Pokemonów, pobawiła się też w odtworzenie wizerunków najważniejszych bohaterów ludzkich serii. Gdy moje dziecięce, rozkochane w kieszonkowych stworkach oczka ujrzały zestaw Team Rocket, z Jessie i Jamesem oraz Pokemonami, które posiadali w serialu (Ekans i ta trująca kulka gazu, której nazwy nie pamiętam) wraz z elokwentnym kotem Meowth, doznałam dziecięcej, konsumpcyjnej ekstazy. Ciągnąć ojca za rękaw wymusiłam na nim zakup za sześćdziesiąt złotych i trzymając plastikowe pudełko w ramionach, rozanielona wróciłam do domu. Później szaleńcza mania na Pokemony mi przeszła, a nabyciu figurek Asha i Misty nie towarzyszyła aż taka ekscytacja, to jednak Jessie i James wciąż stali na mojej półce. Prawdopodobnie było to spowodowane namiętnym uczuciem do postaci Koujiro (japońskie imię Jamesa) lub zwykłym, niewytłumaczalnym sentymentem.

O firmie TOMY wiem niewiele. Jeśli miałabym się jednak wypowiedzieć o niej przez pryzmat kupionych przeze mnie figurek, to uznałabym, że robią bardzo dobrej jakości zabawki o nikłej wartości kolekcjonerskiej. Ich odbiorcą docelowym są przeważnie dzieci, więc trudno się dziwić. Mimo wszystko zadbali oni o wygląd swoich produktów; obie postaci mają estetyczne podstawki, a umieszczenie na nich figurek nie sprawia kłopotu nawet dziecku. Dzięki tym półcentymetrowym mini platformom wyglądają bardzo profesjonalnie.

Panie przodem.
U Jessie zachwycające są włosy. Farba o przepięknym kolorze została nałożona bardzo dokładnie, sam układ jej fryzury jest odwzorowaniem wersji z anime; również to zostało zrobione porządnie. Intensywnie czerwone włosy nadają jej nieco diaboliczności, przy okazji nic nie ujmując jej kobiecości – jest świetnym kontrastem dla Jamesa. Mogę ośmielić się o stwierdzenie, że Musashi ma w sobie sporo seksapilu, jak na nastolatkę. Dłoń ułożona delikatnie na biodrze, krótka spódniczka i doskonała sylwetka sprawiają, że nawet ta mała, czternastocentymetrowa Jessie wydaje się być personifikacją namiętności. Jedynym jej defektem wizualnym są usta – przypominają niezgrabną plamę, na którą ktoś naniósł grubą, czarną kreskę. Porównując z estetycznie pomalowanymi oczami, które znajdują się kilka milimetrów ponad tą paskudną czerwoną kropką, wygląda to, jakby zostały one domalowane na szybko, bądź twórcy nie bardzo potrafili wyobrazić sobie zmysłowe kobiece usta. Pocieszający jest fakt, że z daleka nie rzucają się one tak bardzo w oczy.


Co do Koujiro… cóż, po tych dziewięciu latach widać, że bardzo go uwielbiałam – liczne odbicia i odpryski farby są widoczne bardziej niż u Jessie. Nie mogę być obiektywna, opisując go – już taki los fanki. Przełączając się na tryb całkowicie krytyczny i pomijając wszystkie sentymenty związane z postacią Jamesa, muszę przyznać, że denerwuje mnie jego poza. Wygląda jak zadufany w sobie bubek, przy okazji nie potrafiący do końca wykorzystać swojego mózgu, bo go gdzieś zgubił. Kojarzy mi się trochę z wyborami prezydenckimi ten gest w stylu „Wybierz mnie, bo cię zjem!”. Uniform Team Rocket wygląda estetycznie, podobnie jak u Jessie został on dobrze odwzorowany. Odlew włosów jest również elegancki, a ten kosmyk opadający na twarz wygląda naprawdę efektownie i sprawia, że taka szalona fan girl, jak ja, ma ochotę zrobić z figurką coś niegrzecznego… ;P

Podsumowując, zakup zestawu Team Rocket, pomimo że spowodowany chwilową pokemanią, nie okazał się złą decyzją. Przecież to właśnie te trzy tytuły – Sailor Moon, Dragon Ball i Pokemon zapoczątkowały u większości polskich fanów zainteresowanie japońskimi produkcjami. Równocześnie stały się też one symbolem japońskiego kiczu i beznadziejnej polskiej lokalizacji, ale mimo wszystko to dzięki nim Polska zdołała otworzyć się na rynek anime. A figurki… może nie są doskonałe, nie mają zdobień czy szczególnych detali, ale mimo wszystko sprawiają bardzo dobre wrażenie. Dla początkującego fana japońskich produkcji stanowią motor napędowy tych specyficznych zainteresowań i zaczynają powoli zatracać go w tym światku. Jeśli ktoś chce koniecznie mieć na swojej półce figurkę rodem z anime i nie dysponuje szalonymi zdolnościami finansowymi, mogę z czystym sumieniem polecić. Natomiast jeśli priorytetem kolekcjonerskim jest najwyższa jakość wykonania, radzę omijać hurtownie z zabawkami.

Producent: TOMY
Cena: około 60 PLN
Wysokość: Jessie 14 cm, James 15 cm
Skala: brak
Autor: Munakata

0 komentarzy:


Mikanbox jest blogiem prywatnym, na którym autor wyraża wyłącznie swoje prywatne opinie. Wszelkie opinie wyrażone w komentarzach należą do osób, które je wyraziły i autor bloga nie bierze za nie żadnej odpowiedzialności.